„Ze złamanym sercem”
Gwendolyn wypłakuje sobie oczy, po tym jak złamano jej serce. Gideon nie dość, że powiedział, iż jej nie kocha, to na dodatek nią manipulował i wszystko było zwykłą grą. Co może zrobić dziewczyna w takim przypadku, jak nie rozpamiętywać swych nieszczęść i godzinami wisieć na telefonie, rozmawiając z najlepszą przyjaciółką, którą wysłucha i spróbuje pocieszyć. Gwen musi wziąć się w garść, by przetrwać. Nie może pozwolić sobie na załamanie, jako podróżniczka w czasie, która próbuje rozwiązać sieci niebezpiecznych tajemnic i intryg. Co takiego knuje hrabia de Saint Germain, który jest już tak bliski swego celu? Dziewczyna nie ma czasu, musi walczyć o miłość, prawdę i życie, gdyż to wszystko jest poważnie zagrożone. W czasie poszukiwać, może dowiedzieć się więcej niżby chciała, a przerażająca prawda nagle zmienia jej życie nie do poznania, nic nie może być już takie samo po tym wszystkim.
„- Brzmi wprawdzie całkiem spoko, ale nie! W rzeczywistości serca są zrobione z całkiem innego materiału. Naprawdę, możesz mi wierzyć. - Leslie odchrząknęła, a jej głos przybrał wyjątkowo uroczysty ton, jakby chciała mi właśnie zdradzić największa tajemnicę w dziejach świata. - Chodzi o materiał znacznie bardziej plastyczny i nietłukący, który zawsze odzyskuje swój pierwotny kształt. Wykonany wedle tajnej receptury.
Jeszcze jedno chrząknięcie w celu podkręcenia napięcia. Mimo woli wstrzymałam oddech.
- Marcepan! - obwieściła Leslie.”
Postacie pojawiające się w powieści są nam już dobrze znane, zaś nowych twarzy nie ma praktycznie wcale. Gwendolyn jak zwykle radzi sobie z sytuacją, jednak niekiedy zamienia się w pokojową fontannę (jak to barwnie określa Xemerius). Jest silna, lecz jej serce nadal należy do Gideona. Ma też dużą skłonność do łamania reguł dla przyjaciół, co akurat jej się chwali. Gideon natomiast jak zwykle zarozumiały, stał się potem panem idealnym... nadal jest to dla mnie irytująca, schematyczna postać, która nie zanza mojej sympatii. Charlotte, wredna kuzynka Gwen, zeszła już ze sceny i rzadko się ją widywało, jak i wielu innych bohaterów, gdyż całość zarezerwowana była dla dwójki młodych podróżników w czasie. Mnie to zasmuciło, iż bohaterowie coraz mniej się pokazywali i nie mieli jak wprowadzić dynamiki. Jedynym plusem jest Xemerius – złośliwy, zabawny duch demon, który nieustannie towarzyszy Gwendolyn, wraz ze swymi niekończącymi się i fascynującymi komentarzami.
„Będę trzymał straż - obiecał Xemerius. - Gdyby ktoś przyszedł i chciał to ukraść, to ja go bezlitośnie... eee... opluję.”
Po tę powieść chciałam już sięgnąć od dawna, lecz ciągle coś mi stawało na drodze. Teraz już po lekturze muszę stwierdzić, że trochę się zawiodłam. Według mnie za dużo było o samej miłości, zamiast o intrygach i ciekawych sekretach. W poprzedniej części, główna bohaterka przeżywała mnóstwo rozterek miłosnych, teraz już po zerwaniu jest bardzo podobnie. Znów ciągle czyta się o jej związku, o tym w jaką stronę się potoczył i jak to teraz będzie dalej. To odejmowało uroku opowieści, która powinna się raczej skupić na podróżach w czasie i całym bagnie w jakim znalazła się Gwen. Wydarzenia były tym przytłoczone, przez co następowała wolniejsza akcja. Jedynie humorystyczne komentarze Xemeriusa rozluźniały nieco atmosferę i odrywały od smętnego zachowania, bądź też czasami niezwykle radosnego. Dzięki temu jednemu bohaterowi, czytelnik mógł się serdecznie roześmiać w każdym momencie lektury.
Mimo dużej uwagi poświęconej problemom miłosnym (bądź też ich braku) głównej bohaterki, fabuła była dość ciekawa. Odbyło się kilka podróży w czasie, które są warte zainteresowania, jedna z nich nawet nawiązywała do sytuacji, mającej miejsce w pierwszej części, co było miłym rozwiązaniem. Wiele rzeczy zaskakuje, a rozstrzygnięcie poniektórych teorii i tajemnic, jest interesujące. Styl pisania autorki jest, jak w poprzednich częściach, dobry, bez najmniejszego problemu zaciekawia czytelnika i wpaja mu każde słowo, zapisane na stronicach powieści, tak by odbiorca nie mógł się od niej oderwać. Narracja pierwszoosobowa oddaje wszystkie myśli i reakcje Gwen, dzięki czemu świetnie ją poznajemy i wczuwamy się w sytuację, potrafiąc przeżywać całokształt wydarzeń razem z nią. Historia o podróżach w czasie jest pasjonująca, mimo kilku wad czy też niedociągnięć, także chętnie czyta się tę historię i zatapia w świat widziany oczami młodej Gwendolyn.
„Zieleń szmaragdu” jest tomem zwieńczającym trylogię, którą pokochała cała masa czytelników. Czytałam wiele opinii, że jest to część najlepsza, jednak nie podzielam tego zdania. Chyba pierwszy raz uważam, że najlepszy był środkowy, drugi tom, który zapewnił najwięcej emocji i najciekawszą fabułę. Tutaj również się nie nudziłam, jednak jak już wspomniałam, całe wyolbrzymienie historii miłosnej nie bardzo mi się spodobało. Opowieść natomiast ubarwiał Xemerius, który nie dał odczuć czytelnikowi żadnych braków, rozśmieszając go i zapewniając dobrą rozrywkę. Finałowa część wyjaśnia wszystko, co wcześniej było zagmatwane, zarysowane lub o czym nie mieliśmy pojęcia, dlatego też, osoby które przeczytały „Czerwień rubinu” i „Błękit szafiru” bezapelacyjnie muszą sięgnąć po tę powieść. Ogólnie polecam całą serię fanom podróży w czasie, fantastyki i romansu, będą one mogły przyjemnie spędzić czas i znaleźć się w innej rzeczywistości.
„- Czy to prawda, co powiedziała Charlotta? - spytała Caroline, kiedy postawiłam ją na podłodze. - Że pójdziesz na imprezę do Cynthii jako zielony worek na śmieci?
To na moment sprowadziło mnie na ziemię z mojego euforycznego odlotu.
- Cha, cha, cha – zaśmiał się Xemerius z mściwą satysfakcją. - Już to widzę: szczęśliwy zielony worek na śmieci, który wszystkich chciałby objąć i wycałować, bo życie jest takie cudowne.”
Moja ocena 7,5/10
Tytuł: Zieleń Szmaragdu
Seria: Trylogia Czasu
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 456
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2012-02-22
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^